Wiadomości Historyczne

Stanley odkrywca

Walijczyk, który przeszedł do historii pod przybranym nazwiskiem Henry Morton Stanley, nie jest dziś postacią powszechnie znaną nawet w Wielkiej Brytanii i USA, czyli w państwach, których był obywatelem. A przecież chodzi o człowieka, który w XIX w. dokonał fundamentalnych odkryć w Afryce i uważany jest za jednego z najwybitniejszych podróżników w dziejach.

Przyczyn takiego stanu rzeczy można dopatrywać się w krytycznym przewartościowaniu spuścizny i tradycji kolonialnej oraz europocentrycznego spojrzenia na eksplorację Afryki. Należy przy tym zauważyć, że mamy tu do czynienia z postacią łączoną często z szczególnie mrocznymi rozdziałami kolonializmu, człowiekiem, któremu niemal od początku kariery towarzyszyły kontrowersje i krytyczne opinie. Trwale ukształtował się wizerunek Stanleya jako swego rodzaju nowego wcielenia XVI-wiecznego konkwistadora. Mamy więc do czynienia z postacią wybitnie „niepoprawną politycznie”, wydawałoby się mało atrakcyjną w XXI w. Czy jednak rzeczywiście taki wizerunek Stanleya jest zgodny z rzeczywistością, czy też mamy do czynienia z dość regularnie powielanym schematem?

Chłopiec z przytułku
Życie Stanleya stanowi przykład nieprawdopodobnej kariery człowieka z dołów społecznych wiktoriańskiej Wielkiej Brytanii. Jego młodość przywodzi na myśl mieszankę powieści Charlesa Dickensa oraz książek przygodowych z elementami psychologicznego thrillera. Przez kilkadziesiąt lat od śmierci Stanleya bezkrytycznie przyjmowano historię jego życia, którą on sam sugestywnie przedstawił w autobiografii opublikowanej pośmiertnie w 1909 r.  Mimo nowych ustaleń badaczy wciąż powielane są informacje zaczerpnięte z tego dzieła.

Przyszły odkrywca urodził się 28 stycznia 1841 r. w Denbigh, małym miasteczku w północnej, rolniczej Walii. Przyszedł na świat jako John Rowlands i był pierwszym z gromadki nieślubnych dzieci Elizabeth Parry, córki rzeźnika, która pracowała jako służąca. (…) Sześcioletni John został umieszczony przez rodzinę matki w typowym ówczesnym przytułku dla ubogich (workhouse). Dziewięć lat spędzonych w tym miejscu były dla niego bez wątpienia niezwykle traumatycznym przeżyciem, nawet jeśli, co ustalili biografowie, przesadzał z opisami okrucieństw, których on i jego koledzy mieli tam doświadczyć.

Przytułek opuścił legalnie w 1856 r., jednak w autobiografii przedstawił iście dickensowską historię o pobiciu nauczyciela, który chciał go wychłostać, oraz o rzekomej ucieczce. Pracował następnie na farmie ciotki oraz jako pomocnik wiejskiego nauczyciela. W poszukiwaniu lepszych perspektyw zamieszkał w kwitnącym gospodarczo Liverpoolu. Praca praktykanta w sklepie pasmanteryjnym czy w charakterze „chłopca na posyłki” w portowej rzeźni nie przyniosła mu satysfakcji. W grudniu 1858 r. zaciągnął się na żaglowiec „Windermere”, przechodząc twardą szkołę w rejsie przez burzliwy Atlantyk. Po przybyciu do Nowego Orleanu w lutym 1859 r. podjął przełomową w swoim życiu decyzję. Porzucił statek i jak rzesze Europejczyków zdecydował się na szukanie szczęścia w Ameryce. U schyłku epoki niewolnictwa znalazł się w fascynującym wielokulturowym mieście, gospodarczym centrum amerykańskiego Południa.

 

Nowy Świat i nowa tożsamość

To właśnie w Nowym Orleanie „zmarł” dla świata John Rowlands i „narodził się” Stanley (Henry Morton „pojawił się” później, początkowo używał innych wersji imion). Ze zmianą nazwiska wiąże się jedna z najciekawszych psychologicznych zagadek w życiorysie przyszłego odkrywcy. W autobiografii twierdził, że bogaty kupiec bawełny Henry Hope Stanley stał się jego dobroczyńcą, nieformalnie, ale faktycznie uczynił go przybranym synem, a następnie nadał mu swoje nazwisko. Zdumienie budzi to, że tę klasyczną dickensowską historyjkę traktowano przez lata jako wiarygodną i nie próbowano jej podważać.

Dopiero autorzy najnowszych biografii dowiedli, że relacje między kupcem i młodym imigrantem nie mogły być zbyt bliskie. Tim Jeal, biograf szczególnie rzetelny, wysunął zaskakującą, ale przekonująco uzasadnioną hipotezę, że Walijczyk nigdy nawet nie spotkał swego rzekomego przybranego „ojca” i całą historię wymyślił (…)

Gdy w 1861 r.  roku wybuchała wojna secesyjna zaciągnął się do armii Konfederacji. Jako szeregowy 6 pułku piechoty stanu Arkansas przeszedł chrzest bojowy w kwietniu 1862 r. bitwie pod Shiloh (Pittsburg Landing) w Tennessee, najkrwawszym wówczas starciu zbrojnym na półkuli zachodniej. Podczas walk z wojskami Unii dowodzonymi przez gen. Ulyssesa S. Granta dostał się do niewoli „jankesów”. Trafił do obozu jenieckiego Camp Douglas na przedmieściach Chicago. Szansę na wydostanie się z miejsca, gdzie epidemie i wysoka śmiertelność były normą, dostrzegł w przystąpieniu do armii Unii. Zaciągnął się do artylerii z Illinois, jednak zdezerterował po przybyciu do Wirginii. Później twierdził, że zwolniono go ze służby z powodów zdrowotnych. Szczerze przyznawał, że amerykańska wojna domowa była mu obojętna.

Powrócił do zawodu marynarza, przemierzając Atlantyk na statkach handlowych. Latem 1864 roku wstąpił jednak do marynarki wojennej Unii. Na przełomie 1864 i 1865 r. jako pisarz okrętowy fregaty USS „Minnesota” wziął udział w dwóch atakach na Fort Fisher w Karolinie Północnej, która to operacja skutkowała upadkiem ostatniego portu oceanicznego Konfederacji – Wilmington. Udało mu się opublikować swoją relację z bitew w kilku gazetach i była to zapowiedź kariery dziennikarskiej, którą wkrótce rozpoczął.

 

Od poszukiwacza przygód do reportera

Ten niemal kompulsywny dezerter niebawem porzucił również marynarkę. Ciągnęło go do wielkiej przygody. W latach 1865–1866 peregrynował po „Dzikim Zachodzie” niczym bohater Karola Maya. Poszukiwał złota w Kolorado, spłynął tratwą rzeką Platte, ale także pisywał do prasy. Jego następnym marzeniem stała się podróż dookoła świata, w którą wyruszył wraz z dwoma towarzyszami. Podczas przemierzania Azji Mniejszej niefortunni podróżnicy doświadczyli konfliktu z grupą Turków, zostali dotkliwie pobici, jeden z nich padł ofiarą gwałtu i w dodatku wszyscy trafili do aresztu.

Po uwolnieniu Stanley powrócił do USA i w 1867 r. po raz pierwszy otrzymał etatową pracę dziennikarską jako reporter gazety „Missouri Democrat” wydawanej w Saint Louis. Niebawem został pierwszym oficjalnym korespondentem prasowym przydzielonym do armii USA podczas działań przeciwko Indianom. Wziął udział w dowodzonej przez gen. Winfielda Hancocka kampanii w Kansas, która pokazała nieskuteczność tradycyjnej taktyki armii wobec Indian. Stanley zajął się z kolei relacjonowaniem negocjacji z plemionami Wielkich Równin, zakończonych nietrwałym układem w Medicine Lodge z października 1867 r.

Przełom w dziennikarskiej karierze Stanleya stanowił udział w brytyjskiej ekspedycji do Abisynii (Etiopii) w charakterze specjalnego wysłannika dziennika „New York Herlad”, gazety stawiającej na sensację i masowego czytelnika. Wydawca „Heralda” James Gordon Bennett junior docenił tupet Stanleya, który niejako wymusił na nim ten angaż. Ryzyko zatrudnienia młodego dziennikarza okazało się opłacalne. Ekspedycja gen. Roberta Napiera z 1868 r., której celem było uwolnienie Europejczyków więzionych przez cesarza Teodora II, zakończyła się sukcesem, a Stanley wyprzedził wytrwanych reporterów brytyjskich w obwieszczeniu światu zwycięstwa Imperium. Po raz pierwszy zetknął się z Afryką, która miała okazać się jego przeznaczeniem.

Już jako stały korespondent „Heralda” Stanley pisał o powstaniu antytureckim na Krecie, kłamiąc jednak, że był świadkiem walk, oraz o Hiszpanii ogarniętej zamętem po „wspaniałej rewolucji” (1868–1869). Wydarzeniom tym brakowało jednak reporterskiego potencjału, nie dawały szansy na wielką dziennikarską sławę. Wszystko to miało zmienić pewne spotkanie w zapadłym zakątku Afryki.

 

Livingstone i sława

David Livingstone od 1866 r. uporczywie poszukiwał źródeł Nilu, „świętego Graala” afrykańskiej eksploracji. Szkocki lekarz i misjonarz, zdecydowanie potępiający handel niewolnikami, zyskał sławę dekadę wcześniej, gdy jako pierwszy Europejczyk przebył Afrykę z zachodu na wschód, dokonując licznych odkryć i badań w dorzeczu Zambezi i Angoli, jednak w omawianym okresie został niemal zapomniany. Stanley twierdził później, że Bennett powierzył mu zadanie odnalezienie podróżnika w październiku 1869 r. w Paryżu. Jednak w świetle ostatnich ustaleń to reporter, zafascynowany od dawna postacią Livingstone’a, był faktycznym inspiratorem jego poszukiwań, a nawet niejako wykreował legendę o jego „zaginięciu”. Przed rozpoczęciem afrykańskiej przygody Stanley sprawozdawał otwarcie Kanału Sueskiego, podróżował po Egipcie, Palestynie, południowej Rosji, Kaukazie oraz Persji, gdzie wyrył swoje nazwisko w ruinach Persepolis.

Na początku 1871 r. przybył na Zanzibar, skąd w towarzystwie dwóch brytyjskich marynarzy – alkoholików oraz około 120 czarnych tragarzy i „żołnierzy” wyruszył w głąb dzisiejszej Tanzanii. Mimo braku doświadczenia Stanley wykazał się niesamowitą fizyczną odpornością, umiejętnościami dowódczymi połączonymi z dużą dozą bezwzględności oraz szczęścia, które często sprzyja śmiałkom. Ekspedycja przetrwała epidemie malarii i czerwonki, działania wojowniczego wodza Mirambo, a także śmierć obu białych towarzyszy Stanleya. W październiku, po siedmiu miesiącach od wyruszenia, spotkał Livingstone’a w Udżidżi nad jeziorem Tanganika. Odbył z nim podróż na północ od jeziora w poszukiwaniu źródeł Nilu, a następnie po rozstaniu ze Szkotem, który nie zamierzał przerywać swych peregrynacji, powrócił na Zanzibar.

Spotkanie Stanleya i Livingstone’a na trwale zapisało się w historii Afryki, a nawet zagościło wśród mitów kultury światowej. Jakie były tego przyczyny? Z perspektywy odkrywania Afryki wyprawa nie stanowiła znaczącego osiągnięcia. Stanley poruszał się głównie szlakiem zbadanym wcześniej przez ekspedycję Richarda Burtona i Johna Speke’a (1857–1858). Jak trafnie zauważył Bennett, reporter „odkrył odkrywcę”. Jednak wcześniej afrykańska eksploracja była przedmiotem zainteresowania elit, a Stanley dał światu opowieść, która zafascynowała „zwykłych” ludzi po obu stronach Atlantyku. W książce How I Found Livingstone (1872), która okazała się wielkim przebojem, stworzył pewien archetyp przygodowej opowieści podróżniczej, chętnie później powielany. Najsłynniejsza fraza książki „Doktor Livingstone, jak sądzę”, raczej nigdy nie wypowiedziana i początkowo wyszydzana, zrobiła później zawrotną karierę. „Amerykański pismak”, traktowany z pogardą przez brytyjskie elity, w tym królową Wiktorię, Florence Nightingale i szacownych królewskich geografów, wzbudził fascynację tłumów. Spekulowano na temat jego przeszłości, pojawiły się nawet pogłoski, że Stanley to tajemniczy polski arystokrata Stanisław

 

Transafrykańska odyseja

Stanley na krótko powrócił do roli korespondenta wojennego, sprawozdając wojnę karlistowską w Hiszpanii oraz brytyjską ekspedycję wojskową do Złotego Wybrzeża, dzisiejszej Ghany. Zaręczył się także z Alice Pike, 17-letnią córką nowojorskiego krezusa. Swoje przeznaczenie dostrzegł już jednak w roli odkrywcy, kontynuatora misji zmarłego w Afryce w maju 1873 r. Livingstone’a.

Sponsorowany przez wydawców „New York Heralda” oraz londyńskiego „Daily Telegraph” w listopadzie 1874 r. rozpoczął z Zanzibaru ekspedycję, która miała okazać się jego największym osiągnięciem. Towarzyszyło mu dwóch rybaków z Kentu, recepcjonista z londyńskiego hotelu oraz około 230 Afrykanów. Karawana transportowała składaną łódź „Lady Alice”. Pierwszym celem odkrywcy było poznanie tajemnic systemu wielkich jezior. Opłynął i dokładnie zbadał jezioro Wiktorii, a później Tanganika, wyjaśniając ich charakter. Następnie postanowił rozwikłać zagadkę rzeki Lualaby, którą Livingstone uznawał za początek Nilu, ale inni badacze podejrzewali, że łączy się z rzeką Kongo lub Niger.

Wkraczając na obszary, które mogły przywodzić na myśl obcą planetę, Stanley udowodnił, że Lualaba to jednak górny bieg Konga i jako pierwszy biały człowiek spłynął nurtem drugiej po Nilu najdłuższej rzeki Afryki. Była to epicka podróż z takimi „atrakcjami”, jak: bitwy z lokalnymi plemionami, w tym z kanibalami, przeprawy przez katarakty i wodospady, mordercze przeciąganie łodzi lądem, choroby i głód. W sierpniu 1877 r. Stanley, jedyny ocalały biały, dotarł do Bomy, starej europejskiej osady, około 100 kilometrów od wybrzeży Atlantyku. Było z nim 115 Afrykanów, czyli około połowy stanu wyjściowego wyprawy.

Podczas trwającej tysiąc dni podróży schudł 30 kg i posiwiał. Jednak rozwiązał ostatnie wielkie zagadki Afryki, rozstrzygając spór o źródła Nilu i Konga oraz określając wododziały tych rzek. Miał 36 lat i za sobą jedną z najświetniejszych wypraw odkrywczych w historii. Narzeczona, na cześć której nazwał swoją łódź, wyszła jednak wcześniej za mąż za bogatego Amerykanina i została cenioną malarką (…)

Więcej przeczytacie w artykule Jacka Pietrzaka „Stanley – niezwykła historia wielkiego odkrywcy” w wydaniu (4/2020) „Wiadomości Historycznych z WOS”